— To ma znaczyć, że dzisiejszej nocy chciało się tutaj zakraść dwóch ludzi, rozumiesz mnie?
— Co znowu, moja droga, ty chyba marzysz.
— Dwóch ludzi chciało się tu zakraść, i to właśnie przez ten sam rów, przed którym teraz stoimy.
— Pozwólno, było ich zatem dwóch?
— Tak.
— I chcieli się do nas zakraść?
— Właśnie przez ten rów powiadam ci.
— Wiem ja co to znaczy moja droga.
— Cóż takiego?
— To byli twoi dwaj kochankowie...
— Segoffinie!
— Musiałaś się pewnie omylić w dacie, albo też jednocześnie uczyniłaś dwa oddzielne wezwania, zatem...
Segoffin przerwał nagłe swą mowę i nie dokończył swego złośliwego żartu.
Jego rysy zwykle obojętne, przybrały nagle wyraz nadzwyczajnego zdumienia, a potem wyraz obawy i niepokoju; zmiana ta w jego twarzy była tak szybka, tak uderzająca, że pani Robertowa, zapominając o niegrzeczności swego towarzysza, zawołała:
— Mój Boże! Segoffinie, co ci jest? czego tak patrzysz?
I, zwróciwszy wzrok swój w stronę, gdzie się zatopiło jedyne oko starego sługi ujrzała w głębi alei prowadzącej na taras, nową osobę, którą prowadziła owa lękliwa służąca, Teresa.
Właśnie przybycie tego gościa było powodem zdumienia i przestrachu Segoffina, chociaż przybysz ten nie miał wcale przerażającej postaci.
Był to człowiek niski, krępy, z ogromnym brzuchem, w pięknym szafirowym fraku, kazimirkowych spodniach koloru orzechowego, w butach z wyłogami i długiej białej kamizelce, pod którą kołysały się dwa złote łańcuchy od zegarka, opatrzone ogromnemi brelokami amerykańskiemi.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1714
Ta strona została skorygowana.