częsny armator — mruknął Segoffin pod nosem i gryząc paznokcie z gniewu i rozpaczy.
Pan Florydor Verduron, przysunąwszy się jeszcze o dwa kroki, był właśnie w trakcie składania drugiego ukłonu, na który Zuzanna odpowiedziała nowem, mówiąc znowu pocichu do Segoffina, ażeby go prześladować i zachęcać do jakiegoś współzawodnictwa:
— Doprawdy! to jest postępowanie wielkiego pana! ambasadora!
Lecz komisant Iwona, zamiast odpowiedzi, lgnął do drzewa, okrytego gęstym zielonym liściem, jakgdyby chciał uniknąć niebezpieczeństwa, które tylko odwłóczył na chwilę.
Trzeci i ostatni ukłon armatora (trzy ukłony były podówczas rzeczą konieczną) był zanadto podobny do dwóch pierwszych, ażeby zasługiwał na osobną wzmiankę. Skończywszy wstępne ceremonjały, już miał przemówić do Zuzanny, gdy wtem spostrzegł Segoffina.
— Patrzaj, jesteś tutaj — rzekł do niego armator skinąwszy uprzejmie głową. — Nie spostrzegłem cię wcale, stary wilku morski.
— Ba! — odpowiedział Segoffin niby to uśmiechając się, gdy tymczasem wykrzywił tylko okropnie usta — gdyby się było wilkiem morskim dlatego, że się mieszka nad brzegiem, to ta pani — tu wskazał na Zuzannę — musiałaby być z tego tytułu morską wilczycą.
— Zawsze wesoły i żartowniś! — zawołał armator — a jakże twoje oko, mój biedny chłopcze.
— Jak pan widzi, kochany panie Verduron; już na nie nic nie widzę, ale dajmy temu pokój, proszę pana bardzo. Nie mówmy o tem, mam bowiem moje powody.
— Bardzo temu wierzę, biedaku, bo szczerze mówiąc, to istne nieszczęście, nieprawdaż, pani — rzekł armator, zwracając się do Zuzanny — żeby też tak utracić oko od uderzenia piką!
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1717
Ta strona została skorygowana.