Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1728

Ta strona została skorygowana.

tylko policzki jego nadymały się gwałtownie w miarę szybkiego podnoszenia się piersi, które także wzdymała nieubłagana wściekłość; lecz jeżeli usta jego były nieme, za to wzrokiem rzucał piorunujące pociski na Segoffina. Komisant, korzystając z tego milczenia, rzekł do armatora słodkim i łagodnym głosem, jak gdyby w dalszym ciągu najspokojniejszej w świecie rozmowy.
— Teraz, mój zacny panie Verduron, wytłumaczę panu, dlaczego prosiłem pana, ażebyś raczył udać się ze mną w to ustronie.
— Nędzniku — zawołał armator przywiedziony do wściekłości tą zimną krwią swego przeciwnika — ośmieliłeś się porwać na mnie, znieważyć...
— Ba! to pańska wina, mój dobry panie Verduron.
— Co za zuchwalstwo!
— Prosiłem pana o chwilkę rozmowy w szczególnym interesie, ale pan odmówiłeś. Musiałem więc tak manewrować, ażeby koniecznie uzyskać tę rozmowę, którą właśnie mam przyjemność prowadzić teraz z panem.
— Dobrze, dobrze, do gwałtu dodawaj jeszcze i szyderstwa: już to kapitan wymierzy ci sprawiedliwość, stary rozbójniku — zawołał armator okropnie zagniewanym głosem. Potem przypatrzywszy się przykrej spadzistości rowu, dodał — nie potrafię teraz żadną miarą, przy mojej tuszy dostać się na górę; będę musiał wołać o pomoc; zażądać drabiny, albo też kazać się windować na linie. Ah! ty łotrze Segoffinie, żeby mnie tu postawić w tak śmiesznem położeniu i to jeszcze w obecności dam!
Prawdę powiedziawszy, stary sługa Iwona cieszył się przez chwilę z odniesionego zwycięstwa, pochlebiając sobie z zadowoleniem, że dowiódł niemałej zręczności w wywinięciu się z tego krytycznego położenia; lecz zaspokoiwszy to chełpliwe zadowolenie, odezwał się serjo do armatora:
— Słuchaj, panie Verduron, przebacz mi pan to wszyst-