— O! mogę, mogę — odpowiedział skwapliwie młodzieniec, podnosząc się na posłaniu.
Wkrótce potem stary sługa wszedł do pokoju Onezyma.
Nie była to już owa wybladła i wysoka postać z poważną a szyderską twarzą, która poprzednio wywoływała niecierpliwość lub drwinki Zuzanny; rysy tego samego człowieka przedstawiały głęboki smutek i boleść; jego maleńkie oko, zwykle tak złośliwe, było zaczerwienione od świeżych łez; podobnież widać było poniżej szerokiego czarnego plastra, jakieś wilgotne ślady; gdyż jeżeli oko, które utracił w bitwie zasłaniając swego pana, zamknięte było dla światła, nie było przecież zamkniętem dla łez tkliwego współczucia.
Pani Robertowa nie przyjęła już swego starego współtowarzysza jak dawniej, ze złośliwością na ustach i szyderstwem w spojrzeniu, lecz wyszła na jego spotkanie ze smutną i przychylną skwapliwością.
— I cóż! mój biedny Segoffin — rzekła do niego — jakie przynosisz nam wiadomości, złe czy dobre?
— Doprawdy, sam nie wiem, kochana Zuzanno — odpowiedział jej stary przyjaciel z westchnieniem — zależeć to będzie od tego listu.
I wydobył z kieszeni dosyć wielką opieczętowaną paczkę.
— Cóż to jest? — zapytała Zuzanna.
— List od pana Iwona.
— Dzięki Bogu! więc on żyje — zawołał Onezym.
— A zdrowie jego? — dodała Zuzanna.
— Cóż chcesz? z daleka od swej córki i po tylu wypadkach, zdaje się, że to ciało bez duszy — odpowiedział Segoffin. Zresztą, ostatnia jego nadzieja jest w tym liście, a list ten jest do pana Onezyma.
— Do mnie?
— Powiem tylko panu, co z nim masz zrobić; ale
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1768
Ta strona została skorygowana.