Po krótkiem milczeniu spojrzał kanonik na zegar, mówiąc dalej:
— Zaraz będzie południe. Mimowoli jestem coraz niespokojniejszy, im bliższą jest ta godzina. Jestem dziwnie wzruszony, żyję w pewnej obawie. Wydaje mi się, jakby ten człowiek knuł jaki tajemniczy spisek, bo umarłym życie a mnie apetyt powrócić, byłby jeden i ten sam cud. Ten dziwny człowiek podejmuje się wykonać ten cud. A gdyby go wykonał, musiałbym mu przyznać jaką nadziemską siłę. Nie chcę pozostać sam, bo im bliżej dwunastej, tem niespokojniejszy jestem. Zadzwonię na Pablo! (zadzwonił). Ta cisza w tym domu, myśl, że ten szczególny człowiek tam w kuchni pochylony nad garnkiem lub patelnią, jak zły duch jakie licho przygotowuje, to wszystko robi na mnie dziwne wrażenie. Ale czy Pablo nie słyszał — zawołał kanonik, którego niepokój wzmagał się.
I zadzwonił po raz drugi silniej.
Pablo nie przychodził.
— Co to ma znaczyć — mówił do siebie Don Diego, spoglądając z przestrachem wkoło. — Pablo nie przychodzi. Jak okropna, ponura cisza. Ha, tu dzieje się coś nadzwyczajnego. Nie mam odwagi kroku uczynić! — A nadsłuchując dodał: — co to za hałas? to jest coś nadludzkiego. Przychodzą, zbliżają się! krew mi zastyga.
W tej chwili nagle otworzyły się drzwi, kanonik wydał okrzyk i zakrywszy twarz rękoma mruczał:
— Vade re... tro... Sa... Satanas! Nie był to szatan, lecz Pablo, który na pierwsze dzwonienia nie zważając, pobiegł teraz śpiesznie i właśnie spowodował ten szmer, który zabobonność kanonika w tajemniczy nieludzki hałas zamieniła.
Służący zauważył przestrach kanonika, dlatego, zbliżając się do niego, przemówił:
— Boże, co się panu stało?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/1840
Ta strona została skorygowana.