nieco na bakier, okrywał włosy ciemne równie jak wąsy faworyty; a wszystko to nadawało jego osobie jakąś cechę wojskowej zalotności; tego dnia atoli Oliwier zamiast pałasza trzymał pod lewą pachą duży zwój papierów a w prawej ręce sporą paczkę piór do pisania.
Młody podoficer porzucił te narzędzia spokojnych swoich zatrudnień i zawołał wesoło:
— Dzień dobry, mamo Barbancon.
I odważył się uściskać kościstą kibić gospodyni w swoich dziesięciu palcach.
— Dajże mi już pan spokój, swawolniku jakiś.
— Jakto, przecież ja dopiero zaczynam, ej, mamo Barbancon, koniecznie muszę cię uwieść.
— Mnie uwieść... mnie?
— Koniecznie, musi to nastąpić, zniewolony jestem do tego.
— A to dlaczego?
— Ażebyś mi wyświadczyła jednę grzeczność, łaskę.
— No, słucham pana. cóż takiego?
— Najprzód, gdzie jest wuj?
— W altanie, fajkę pali.
— Dobrze. Poczekaj tu na mnie, mamo Barbancon przygotuj się usłyszeć coś nadzwyczajnego.
— Coś nadzwyczajnego? mówże pan... słucham, panie Oliwier.
— Tak jest... coś nadzwyczajnego... coś niesłychanego.
— Nadzwyczajnego, niesłychanego — powtórzyła Barbancon ze zdumieniem, patrząc za młodym wojskowym, odchodzącym do altany.
— Dzień dobry, mój synu, nie spodziewałem się zobaczyć cię tak wcześnie — zawołał marynarz z radością, podając siostrzeńcowi rękę — tak rychło wracasz... tem lepiej... tem lepiej...
— Tem lepiej, tem lepiej — powtórzył Oliwier wesoło. — Przeciwnie, bo nie wiesz, mój wuju, co ci zagraża?
— Co takiego?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/20
Ta strona została skorygowana.