Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

— To prawda — odpowiedziała pani de La Rochaigue, przybierając dawną obojętność — bo cóż możemy mieć innego na celu, wydając Ernestynę za mąż, jeżeli nie jej szczęście?
— Otóż to właśnie!
— A więc, kochany margrabio spostrzeżenia, pańskie i ciekawość nie są dla nas żadnem niebezpieczeństwem.
— Żadnem, kochana baronowo.
— Bo gdybyśmy przypadkiem zboczyli z właściwej drogi...
— Co się i przy najlepszych chęciach może zdarzyć.
— Zapewne, margrabio, wtedy pan nie zaniedbasz pośpieszyć nam na pomoc i z wysokości swojego obserwatorjum wskażesz niebezpieczeństwo grożącej nam skały.
— Jestem tedy spostrzegaczem — rzekł margrabia, wstając z krzesła, ażeby pożegnać panią de La Rochaigue.
— Jakto, margrabio — rzekła baronowa skwapliwie — już mnie pan opuszcza?
— Z największym dla mnie żalem; idę bowiem jeszcze zwiedzić pięć lub sześć rozmaitych salonów, ażeby przysłuchać się co w nich mówią o pani bogatej wychowance. Pani nie ma pojęcia, jakie pocieszne, jakie oburzające nieraz są te rozmowy, których przedmiotem jest tak ogromny posag.
— Słuchaj pan — rzekła pani de La Rochaigue, podając rękę garbatemu z największą w świecie szczerością — pomówmy z sobą otwarcie. Spodziewam się widywać pana często u siebie, nieprawdaż? bardzo często... A ponieważ to wszystko pana tak zajmuje, ciekawy i złośliwy człowieku, przeto bądź pan spokojny, ja panu zawsze wszystko opowiem — dodała baronowa z tajemniczym gestem.
— I ja także — odpowiedział pan de Maillefort w tenże sam sposób — i ja z mojej strony nic przed panią nie zataję, a ponieważ właśnie o tym przedmiocie mówimy — dodał margrabia z uśmiechem i głosem dosyć szczerym, chociaż przybył do pani de La Rochaigue, również dla zo-