Baronowa, ujrzawszy pana de La Rochaigue w tak bliskiej odległości od kanapy, na której w czasie rozmowy swej z baronem siedziała, zawołała:
— Jak to, mój panie, ty byłeś tutaj?
— Nieinaczej, gdyż, domyślając się, że rozmowa pani z panem de Maillefort, skoro sami zostaniecie, będzie bardzo interesującą, przeszedłem przez mały salon, ażeby za tą oto portjerą, tuż blisko was, podsłuchać, o co idzie.
— Zatem pan słyszałeś tego niegodziwca?
— Tak pani, ale słyszałem również, że byłaś tak słabą i zapraszałaś go ażeby powrócił do nas, zamiast mu dać zupełną i stanowczą odprawę.
— O! mój panie, alboż to Maillefort nie może być równie niebezpiecznym zdaleka jak zbliska? Wszakże on mi to najwyraźniej dał do zrozumienia; a potem, z człowiekiem takiego urodzenia i znaczenia jak margrabia, nie można żadną miarą obchodzić się tak po grubjańsku.
— Ależ moja pani, cóżby stąd wynikło?
— Wynikłoby stąd, mój panie, że zażądałby od ciebie zadośćuczynienia za podobną niegrzeczność. Albożeś to pan nie słyszał? alboż to pan nie wiesz, ile on już odbył pojedynków, że nawet niedawno jeszcze zniewolił pana de Mormand do bicia się z nim w pokoju i to jedynie z powodu jakiegoś żartu?
— Co do mnie, pani, ja nie byłbym tak łatwym, tak cierpliwym, tak głupim jak pan de Mormand, jabym się me bił... Ha! ha!... A potem...
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/220
Ta strona została skorygowana.
XXII.