giem, gospodyni zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, i wróciła do komendanta. Chęć jego do śmiechu już ominęła, ale zawsze jeszcze był w dobrym humorze; dlatego też, zobaczywszy swą gospodynię, której lica płonęły jeszcze ogniem i która mrucząc coś do siebie, gwałtownie trzasnęła drzwiami, powiedział do niej:
— Cóż tam, mamo Barbancon, czy twój gniew przeciw Buonapartemu jeszcze nie ostygł. Z jakimże szatanem miałaś tam jeszcze do czynienia?
— Z kim miałam do czynienia? Z osobą, która tyleż warta, co pana cesarz. Gdyby sprząc obu, doskonała byłaby z nich para, wierzaj mi pan.
— Któż to ma iść w parę z cesarzem, mamo Barbancon?
— A któżby! ów...
Lecz gospodyni przerwała dalszą rozmowę. Biedny, poczciwy człowiek, pomyślała, śmiertelniebym zasmuciła jego duszę gdybym mu powiedziała, że komorne jeszcze nie zapłacone, że wszystko poszło na jego chorobę, że nawet moje sześćdziesiąt franków... Poczekam, dopóki pan Oliwier nie przyjdzie, może on przyniesie pomyślną wiadomość.
— Co tam pani mruczysz pod nosem, zamiast mi odpowiedzieć, mamo Barbancon? — rzekł stary marynarz — może to jaka nowa historja o tym czerwonym człowieku, którą mi zawsze obiecujesz?
— Ah, dobrze! otóż na szczęście przychodzi pan Oliwier — zawołała gospodyni, usłyszawszy powtórny, ale tym razem cichszy brzęk dzwonka. — Pan Oliwier — dodała — nie zadzwoni tak gwałtownie, jak ten niegodziwiec właściciel!
Pozostawiwszy powtórnie swego pana samego, pobiegła do drzwi; był to rzeczywiście siostrzeniec komendanta, który powracał do domu.
— I cóż, panie Oliwierze? — zapytała gospodyni z obawą.
— Jesteśmy ocaleni — odpowiedział młody człowiek.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/236
Ta strona została skorygowana.