biednych... jacyż oni są szkaradni w swoich łachmanach, aż obrzydliwość bierze!
— Wprawdzie, szkaradne są te łachmany i szkaradni ludzie, którzy je noszą, ale trzeba czasem i tym łotrom podać jałmużnę jaką, tak jak porzuca się zgłodniałemu psu kość, ażeby nas nie ukąsił; jest to tylko czysta polityka.
— Ah! teraz pojmuję, gdyż zastanawiam się nad tem, jak pan może zajmować się ludźmi, których sam widok sprawia obrzydzenie.
— O! mój Boże — zawołał Macreuse, stawając się coraz natarczywszym — nie powinna się pani dziwić niektórym pozornym sprzecznościom pomiędzy moją przeszłością a teraźniejszością; jeżeli one bowiem istnieją, pani tego jest winną, powinna mi je pani przebaczyć. Jakież były pierwsze moje słowa?... Wszakże przyznałem się pani, żeś zakłóciła moje życie?... Otóż! tak jest... miałem smutek, dziś nie mam żadnego... byłem pobożnym, teraz jedno jest tylko dla mnie bóstwo... pani!... Co się dotyczy cnót moich — dodał pan de Macreuse z szyderskim uśmiechem — nie lękaj się ich pani... zatrzymam jedne, to jest te, które się pani podobają, szczęśliwym zaś będę, jeżeli pozwolisz mi złożyć drugie u stóp swoich.
— Ah! jaki to nikczemnik! — rzekła do siebie Ernestyna — człowiek ten, ażeby wzbudzić we mnie zajęcie, udawał cnotliwego, pobożnego, litościwego, dobrego syna, a teraz wypiera się swych cnót, litości, matki, Boga, jedynie, ażeby mi się przypodobać i celu swojego tem pewniej dopiąć, ażeby mnie zaślubić dla moich pieniędzy, i te podłe skłonności, które ja udaję, nie oburzają go, on je chwali, wynosi pod niebiosa!
Nieprzyzwyczajona do takiego postępowania, panna de Beaumesnil, która dotąd zadawała sobie najcięższy gwałt, ażeby odegrać rolę przy pomocy której chciała wybadać skłonności i charakter pana de Macreuse, usłyszawszy ostatnie jego słówa nie była już w stanie dłużej ukryć
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/466
Ta strona została skorygowana.