Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/467

Ta strona została skorygowana.

niechęci i pogardy, które mimowolnie malowały się w jej twarzy.
Jak wszyscy zwolennicy tej szkoły, Macreuse nieustannie wpatrywał się w rysy osób, które usiłował przekonać lub podejść.
Bolesny wyraz oblicza paniny de Beaumesnil, jej gorzki i pogardliwy uśmiech, pewien rodzaj wstrętu, który tylko z trudnością tłumiła, wszystko to nagle odsłoniło panu de Macreuse myśli Ernestyny.
— Złapałem się — pomyślał — była to zasadzka... Ona mi nie ufała... chciała mnie doświadczyć. Udawała roztrzepaną, kapryśną, bezbożną, próżną, złośliwą... dlatego zapewne, ażeby zobaczyć, czy będę miał odwagę zganić ją, i czy miłość moja pomimo tego odkrycia nie ostygnie... dałem się wyprowadzić w pole, jak jaki głupiec... Ale czyż można było nie ufać temu młodemu, niewinnemu, szesnastoletniemu stworzeniu!... Lecz — rzekł jeszcze w duchu pojętny uczeń księdza Ledoux, nową uderzony myślą — jeżeli ona tylko udawała takie wady, musi więc posiadać dobre i szlachetne skłonności. Jeżeli mnie chciała doświadczyć, to musi mieć jakieś zamiary... Niema jeszcze nic straconego... powinienem teraz uczynić wielki, stanowczy krok.
Powyższe uwagi młodego pobożnisia trwały ledwie tylko jednę chwilę, ale chwila ta była dostateczną, ażeby się mógł przygotować do nowego przeistoczenia.
Ten krótki przeciąg czasu wystarczył także i pannie de Beaumesnil do uspokojenia jej bolesnych uczuć i nabrania nowej odwagi, tem więcej, że chciała już ukończyć tę próbę i ze wstydem, i pogardą odprawić swego zalotnika.
— Doprawdy, poświęciłby mi pan swoje cnoty? — rzekła Ernestyna — zdaje mi się, że trudno już być grzeczniejszym od pana. Ale taniec się już kończy, zamiast odprowadzenia mnie na moje miejsce, czybyś pan nie raczył towarzyszyć mi do tej galerji kwiatów, którą