lece, że twoi dobrzy przyjaciele, słudzy kościelni, wynieśli cię nieprzytomnego do zakrystji; zuchwały to był szarlatanizm ze strony pana, który badrzoby mnie był zabawił, gdybym nie był do najwyższego stopnia nim oburzony.
Przez chwilę, jakby osłupiały pod gwałtownością tej napaści, uczeń księdza Ledoux odzyskał wkrótce swą bezczelność, a odpowiedział głosem słodkim i pojednawczym:
— Panie, pojmuje to każdy, że na tak niepojętą, tak zasmucającą zaczepkę, odpowiedzieć nie mogę, ani powinienem; tajemnica modlitwy jest świętą.
— To prawda! — rzekło kilka gosów z niechęcią — ten pan de Maillefort nie ma dla niczego szacunku.
— Jakie to niegodziwe, obejście się!
— Nigdy nie widziano nic podobnego i t. p.
Wspomnieliśmy już wyżej, że pan de Macreuse, jak zwykle podobni mu ludzie, zjednał sobie licznych zwolenników; ci zwolennicy czuli, ma się rozumieć, największą niechęć ku panu de Maillefort, którego uszczypliwy dowcip prześladował nielitościwie wszystko co było fałszywe i podłe. Dlatego też, po tych przykrych słowach margrabiego powstawał co raz większy szmer przeciw jego postępowaniu.
— Jakaż to upokarzająca, jak bolesna scena — mówili jedni.
— Jakie niesłychane zgorszenie!
— Jakie oburzające grubijaństwo! Nie zmieszawszy się bynajmniej tym wybuchem powszechnej prawie niechęci, margrabia pozwolił uciszyć się nieco pierwszej jego gwałtowności, czem zachęcony i ośmielony jego przeciwnik, odezwał się zuchwale:
— Współczucie, jakie mi okazuje tyle czcigodnych osób, uwalnia mnie od potrzeby dalszego prowadzenia z panem podobnej rozmowy, i...
Ale margrabia nie pozwolił mu dokończyć i powiedział
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/489
Ta strona została skorygowana.