Margrabia podniósł się z miejsca, przeszedł za kanapę i stanąwszy za panią de La Rochaigue, rzekł jej do ucha:
— I cóż, pan, zdaje mi się, że jestem dosyć dobrym sprzymierzeńcem, patrząc z mojego obserwatorjum nieźle odkrywam rzeczy, jakem to pani dawniej już powiedział, i to nawet bardzo brzydkie rzeczy.
— Kochany margrabio, jestem nadzwyczajnie zdziwiona — odpowiedziała baronowa — wszystko teraz rozumiem! Dlatego to moja niecna bratowa prowadziła codziennie to biedne dziecię do kościoła św. Tomasza z Akwinu! Przy całej swej głupocie i pobożności, szkaradne to jest stworzenie, ta Helena. Co za fałszywość! jaka zdrada!
— Jeszcze pani nie jest u celu kochana baronowo! Nietylko żeś pani pielęgnowała w domu swoim jadowitą żmiję, ale masz w nim jeszcze i niebezpiecznego węża.
— Węża?
— Potężnego nawet, ot, z tak długiemi zębami! — rzekł margrabia, pokazując spojrzeniem pana de La Rochaigue, który stał we drzwiach salonu i z nudów pokazywał swoje zęby.
— Jakto, mój mąż? — zapytała baronowa — cóż to znaczy?
— Zaraz się pani dowie. Niech się pani przypatrzy temu grubemu jegomościowi, który zbliża się do nas z miną triumfującą!
— Dobrze, wszakże to pan de Mormand.
— Przychodzi on, ażeby zaprosić do tańca wychowanicę pani.
— To nic nie szkodzi, teraz może ona już tańczyć z kimkolwiek, gdyż nie omyliliśmy się w naszych zamiarach, to kochane dziecię znajduje pana de Senneterre bardzo przyjemnym młodzieńcem.
— Chętnie temu wierzę.
— Więc to już prawie księżna de Senneterre — do-
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/492
Ta strona została skorygowana.