okiem, był hrabia de Mormand. Jego nazwisko było wspomniane jeszcze przeszłego wieczoru, kiedy Oliwier i Gerald przypominali sobie swoje szkolne życie.
Pan de Mormand, jakeśmy już powiedzieli, miał dziedziczne krzesło w Izbie parów.
Drugą osobą, zaufanym przyjacielem hrabiego, był mężczyzna lat trzydziestu, wzrostu wysokiego, chudy, kościsty, postawy nieco pochylonej, i prawie zupełnie łysy; jego mała, płaska głowa, wypukłe oczy prawie zawsze zaognione, nadawały jego twarzy wyraz złośliwej gadziny. Był to baron de Ravil. Lubo jego środki utrzymania były bardzo wątpliwe, zwłaszcza przy rozrzutności, jaką pod każdym względem okazywał, miał jednakże przystęp do wszystkich wyższych towarzystw, do których przez urodzenie swoje należał; nigdy intrygant (zostawiamy temu wyrazowi zupełne jego znaczenie, poczynając od kroków najnikczemniejszych, aż do najzuchwalszych), nigdy intrygant, nie okazał większego bezwstydu w swojej śmiałości i zepsuciu.
— Widziałeś pan lwa dzisiejszego balu? — zapytała jedna z osób wspomnianej grupy — pana de Mormand.
— Właśnie dopiero co przybyłem — odpowiedział tenże — nie wiem, o kim pan mówisz.
— Cóż u licha! o kimżeby, o margrabi de Mailefort.
— Ten przeklęty garbus! — zawołał pan de Ravil.
— To dobrze, że on tu jest; dzisiejszy poranek taki jest usypiający, tak okropnie nudny, margrabia wszystko to swoją śmieszną obecnością rozweseli nieco.
— Czego u djabła można w towarzystwie szukać, kiedy kto tak jest zbudowany, jak on? — rzekł pan de Mormand — biedny margrabia powinienby przecież pamiętać o swoim garbie.
— Rzecz szczególna — dodał inny — margrabia od czasu do czasu ciągle po kilka tygodni pokazuje się we wszystkich salonach, a potem znowu znika, zupełnie. Ja mam wielkie podejrzenie, że to musi być fałszerz, który
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/53
Ta strona została skorygowana.