I zdumiona do najwyższego stopnia spojrzała na margrabiego, gdy tymczasem panna de Beaumesnil, rzuciwszy jej się na szyję, ściskała i całowała ją serdecznie, nie mogąc wstrzymać łez.
— Ty płaczesz, Ernestyno? — rzekła Herminja, coraz bardziej zdziwiona, lecz nie domyślając się niczego, chociaż jej serce biło gwałtownie. — Mój Boże! co ci jest Ernestyno? — mówiła dalej — jakim się to dzieje sposobem, że ciebie tu znajduję? tu, u panny de Beaumesnil? Nie odpowiadasz?... Mój Boże... ja nie wiem, dlaczego drżę cała. I księżna spojrzała znowu na margrabiego, w którego oczach również błyszczały łzy wzruszenia. — Nie wiem... ale zdaje mi się, że się tu dzieje coś nadzwyczajnego — mówiła Herminja — panie margrabio, zaklinam pana, powiedz mi pan, cóż to znaczy?
— Znaczy to, moje kochane dziecię — rzekł pan de Maillefort — że dobrym byłem wieszczem, kiedym ci powiedział rozmawiając z tobą o spotkaniu twojem z panną de Beaumesnil, że ono sprawi ci przyjemność, jakiej się wcale nie spodziewałaś.
— Więc pan wiedział o tem, że ja tu zastanę Ernestynę?
— Wiedziałem o tem z pewnością.
— Z pewnością pan wiedział?
— Tak jest, inaczej nawet być nie mogło.
— Jakto?
— Z powodu bardzo prostego... ponieważ...
— Ponieważ?
— Nie domyślasz się niczego?
— Nie, panie.
— Ponieważ... obie Ernestyny... są jedną i tąż samą osobą.
Księżna tak była daleką od podobnej myśli, że z początku nie zrozumiała wcale odpowiedzi garbatego, i wpatrując się w niego, powtórzyła machinalnie:
— Obie Ernestyny są jedną i tąż samą osobą?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/531
Ta strona została skorygowana.