.
Dwa dni upłynęło od rozmowy z Herminją i Ernestyną, w ciągu których pan de Maillefort miał dwie długie rozprawy z Genaldem, zalecając mu, ażeby nie mówił ze swą matką o Herminji. Margrabia napisał do księżnej de Senneterre z prośbą o przyjęcie go, w tymże samym dniu jeszcze; jakoż, o naznaczonej godzinie, udał się do niej.
Uprzedzony przez Geralda, nie zastanowił się bynajmniej, spostrzegłszy w rysach pani de Senneterre pewien wyraz gniewu, boleści i smutku; bo tegoż samego poranku pani de Da Rochaigue zawiadomiła ją, że panna de Beaumesnil, mimo szacunku swego dla pana de Senneterre, na który on rzeczywiście zasługuje, nie chce oddać mu swej ręki.
Spostrzegłszy garbatego, księżna tem większym uniesiona gniewem, rzekła do niego, z goryczą:
— Przyznaj pan, margrabio, że jestem bardzo wspaniałomyślna. Nie dałamże panu sposobności natrząsania się ze smutku, jaki mi pan sprawiłeś?
— O jakimto smutku pani mówi?
— O jakim smutku! — zawołała księżna z uniesieniem — nie jestże to pana winą, że połączenie mego syna z panną de Beaumesnil spełzło na niczem?
— Więc to ma być moja wina?
— O! pan mnie nie oszuka, i jedynie dlatego, aby pana o tem przekonać, zezwoliłam na widzenie się, którego ośmieliłeś się żądać ode mnie. Nie chciałam tej sposobności