sięgającej niemal do policzków, jak w kajdanach była ściśnięta, wyprostował się jak świeca przed małem zwierciadełkiem, wiszącem nad kominem w jego pokoju i, wyznać musimy, że poczciwy staruszek pogodził się wkrótce z ową białą krawatką, której kokarda z owemi zajęczemi uszami szczególnie mu się podobała, i uśmiechnąwszy się nieznacznie, powiedział:
— Szkoda tylko, że nie można w niej głowy obracać, ale mama Barbancon mówi prawdę — dodał, z niejaką zarozumiałością — wyglądam wcale przyzwoicie, prawie jak jaki kapitalista.
I rzeczywiście, stary marynarz, niby zadowolony modniś, głaskał ręką swą białą i krótko obciętą czuprynę.
— Kochany wuju, już jest trzy kwadranse na siódmą — rzekł Oliwier z niecierpliwością, właściwą wszystkim zakochanym.
— Dobrze, mój chłopcze, więc idźmy. Mamo Barbancon, podajże mi moją laskę i kapelusz — zawołał stary marynarz, idąc ku drzwiom wyprężony, obawiał się bowiem, ażeby nie pogniótł swojej pięknej krawaty z zajęczemi uszami.
Wieczór był cudny, a droga z Batignolles na ulicę Monceaux bardzo krótka. Komendant Bernard i Oliwier udali się skromnie, piechotą do Herminji.
Na szczęście, skutkiem ruchu komendanta w tej krótkiej podróży, pochyliły się nieco zuchwałe rogi jego groźnej krawaty, i chociaż już nie wyglądał zupełnie jak bogacz, lub jaki kapitalista, to więcej niż skromne ubranie starego marynarza nie szkodziło przecież bynajmniej szlachetnemu wyrazowi jego męskiej i poczciwej twarzy, kiedy wchodził do mieszkania Herminji.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/665
Ta strona została skorygowana.