Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

— Oznajmiam, że nie będę świadkiem takiego pojedynku — zawołał de Ravil.
— Jak się panu podoba — odpowiedział garbaty — klucz jest u mnie w kieszeni. Wyglądaj pan oknem i bębnij tymczasem na szybach jaki marsz zwycięski; kto wie, może to zrobi niezłe wrażenie na panu de Mormand.
— De Ravil — zawołał przeciwnik margabiego — proszę cię, zmierz szpady.
— Więc ty chcesz koniecznie?
— Tak jest, żądam tego.
— Dobrze... ale jesteś szalony. — Poczem obrócił się do Geralda. — Przyjmujesz pan na siebie zbyt ciężką odpowiedzialność.
— Wiem o tem, mój panie, — odpowiedział Gerald, mierząc z Ravilem szpadę, kiedy tymczasem pan de Mormand zdejmował z siebie ubiór.
Margrabia prawdę powiedział, przytaczając to przysłowie: garbaci mają długie ręce; gdyż zawinąwszy rękawy od koszuli, aż po za łokcie, odkrył długie, zarosłe włosami, nerwiste ręce, tymczasem ręce jego przeciwnika były tłuste i niekształtne.
Wnosząc z samego sposobu, w jaki obaj walczący przystąpili do bitwy, w jaki złożyli wstępne pchnięcia, kiedy Gerald dał pierwszy znak do walki, niepodobieństwem było już wątpić o wyniku tego pojedynku.
Widziano dostatecznie, że pan de Mormand był odważnym, jeśli tak można powiedzieć, to jest: że posiadał tę odwagę, jaką każdy człowiek wykształcony okazywać mus, ale widocznie był niespokojny; jego nadzwyczajnie ostrożne poruszenia, objawiły pewną znajomość szermierki; ustawicznie tylko zasłaniał się przeciwko margrabiemu, bronił się dosyć dobrze; ale nigdy nie nacierał.
Na chwilę, tak de Ravil jako i Gerald strwożeni byli wyrazem nienawiści i dzikości, jaki wesołe dotąd i szyderskie, ale bynajmniej nie złośliwe rysy margrabiego ożywiał, gdyż nagle twarz jego okryła się piętnem ponurej