— Wie pan — zawołał weteran — gdybym był nabożnisiem, niech mnie djabli wezmą! jeżeli bym nie myślał, że Pan Bóg przeznaczył mi rajskie szczęście na moje stare lata.
— Wierzaj mi pan, kochany komendancie, że wszyscy uczciwi ludzie mają jednę i tęż samą religję, to jest religję serca i honoru, ona jedna jest prawdziwą, ona jest dobrą. Ale śpieszmy się, te biedne dzieci umierają już z niecierpliwości, i oniby już chcieli swój kontrakt podpisać.
— To prawda — rzekł komendant, i zwróciwszy się do Ernestyny stary marynarz zawołał wesoło — dalej, panno Ernestyno, podpisz prędzej na tym papierze swoje nazwisko, ażebym już miał prawo, nazywać cię moją córką, chociaż to ja winien ci jestem me życie, gdyż pomiędzy nami wszystko dzieje się na odwrót; u nas córki obdarzają życiem swych ojców.
Ernestyna wzięła pióro z rąk notarjusza z trudną do opisania obawą, którą większą część obecnych, oprócz Oliwiera i komendanta Bernarda, z wielu powodów podzielała. I położyła na kontrakcie swoje nazwisko:
„Ernestyna Vertpuis de Beaumesnil“.
Poczem drżącą ręką podała pióro Oliwierowi. Ten skwapliwie i z rozkoszą zabrał się do podpisu.
Ale zaledwie napisał swoje imię Oliwier, kiedy pióro wypadło mu z ręki i stanął jak martwy i niemy pochylony nad stołem, wpatrując się w Ernestynę, i nie mogąc uwierzyć własnym oczom, gdy nad swojem nazwiskiem, które dopiero co zaczął pisać, przeczytał ów podpis:
„Ernestyna Vertpuis de Beaumesnil“.
Większa część obecnych osób tak była przygotowana do zdziwienia Oliwiera, że przez kilka minut panowało w pokoju głębokie milczenie.
Wreszcie komendant Bernard pierwszy podniósł głos, mówiąc do siostrzeńca:
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/687
Ta strona została skorygowana.