— Cóż u djabła, Oliwierze, co ci jest? czy już swojego nazwiska napisać nie potrafisz?
Jeszcze bardziej zdziwiony milczeniem reszty towarzystwa, stary marynarz obejrzał się ciekawie dokoła; lecz na wszystkich twarzach, a mianowicie na obliczu Ernestyny i Herminji spostrzegł wyraz nieznanej sobie obawy i niepokoju. Nakoniec, przeczuwając jakiś nadzwyczajny wypadek, rzekł do swego siostrzeńca:
— Oliwierze, synu mój, co ci jest? czemu nie podpisujesz?
— Przeczytaj to nazwisko, mój wuju — odpowiedział młodzieniec, pokazując drżącą ręką podpis Ernestyny.
— Ernestyna... Vertpuis... de Beaumesnil — zawołał starzec, zbliżając kontrakt do oczów, jak gdyby nie chciał dać wiary temu co widział; następnie zwracając się do Ernestyny:
— Jakto?... pani... pani jesteś... panną de Beaumesnil?
— Tak, mój panie — rzekł baron de La Rochaigue uroczystym głosem — jako opiekun panny de Beaumesnil, oznajmiam, zatwierdzam, zapewniam, że osoba ta rzeczywiście jest panną de Beaumesnil, i dlatego to obecność moja jest tutaj niezbędną.
— Pani — powiedział Oliwier niepewnym głosem do Ernestyny, z twarzą nadzwyczajnie bladą — przebacz mi pani moje zmieszanie. Wszystkie obecne tutaj osoby pojmują je zapewne... Pani... pani jesteś panną de Beaumesnil!... Pani, którą uważałem za biedną i opuszczoną, dlatego żeś mi to mówiła... Ale jakiż był cel takiego udawania?
Kiedy Ernestyna ujrzała żałosny wyraz twarzy Oliwiera, sądziła, że jej serce pęknie, łzy płynęły strumieniem z jej pięknych oczu, i złożywszy ręce w błagającej postawie, ledwie zdołała wymówić te kilka wyrazów:
— Przebacz... przebacz... Oliwierze!
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/688
Ta strona została skorygowana.