— Biedny hrabia Franciszek, zawsze taki nieśmiały, piętnastoletnia dziewczyna, wychodząca z klasztoru jest pewniejsza siebie.
— Ktoby myślał, patrząc na jego dziewiczą postać, że on już trzy lata z niezwykłem męstwem walczył na Kaukazie?
— Ja, moi panowie, wyobrażam sobie, że hrabia Franciszek, musiał zawsze skromnie spuszczać oczy, nawet rąbiąc czerkiesów.
— Zresztą, zdaje mi się, że J. C. M. bardzo jest zadowolony z naiwności swego...
— Do kata! niebądźże tak gadatliwy, mój kochany.
— Pozwólże mi dokończyć. Powiadam, że J. C. M. jest bardzo zadowolony, z naiwności swego... chrzestnego syna.
— A to co innego. Ja także sądzę, że książę nie bez obawy widział tego pięknego chłopca wystawionego na piekielne pokusy Paryża.
— Ale z czego się śmiejesz?
— Z niczego.
— Czy przypuszczasz, że hrabia Franciszek, pomimo swej pozornej niewinności, wplątał się w jakie miłostki?
— Patrzcież tedy, panowie, jakie to znaczenie może mieć uśmiech, gdyż biorę was na świadków, żem się tylko uśmiechnął.
— Bez żartów, mój drogi, czy sądzisz, że hrabia Franciszek?...
— Ja nic nie sądzę... ja nic nie mówię... będę milczał jak dyplomata, któremu interes zabrania mówić, albo jak młody oficer z gwardji szlacheckiej, który po raz pierwszy prezentuje się J. C. Mości.
— To niezaprzeczalne, że nakazujące spojrzenie księciu zmieszać może najśmielszego człowieka. Ale wracając do hrabiego Franciszka...
Rozmowę tę przerwało przybycie do sali służbowej jednego z towarzyszów rozmawiających tu osób.
Nowoprzybyły zwrócił uwagę obecnych na miły przedmiot, i kilka głosów odezwało się razem:
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/697
Ta strona została skorygowana.