w swojem roboczem ubraniu, to jest w bluzie z szarego płótna, poczerniałej, wypalonej i poplamionej w wielu miejscach, skutkiem rozmaitych wypadków w kuźniach swoich fabryk. Jego czoło szlachetne i wyniosłe, ręce białe i żylaste zarazem, poczerniały nieco od dymu warsztatów. Nakoniec w swojej pracowitej i niezmordowanej czynności, jak równie w chwilach rzadkiego wypoczynku po ciężkiej pracy, zapominał o tej wykwintności i troskliwości o własną osobę, których pewni ludzie nigdy się nie wyrzekają.
Dwoje dzieci ciągle jeszcze szczebiotało, zawsze oboje razem, starając się dać zrozumieć swemu dziadkowi, który nie mogąc tego dokazać, pytał każde z nich ze słodkim uśmiechem na ustach.
— Słucham już, słucham, cóżem tedy mówił, mój Guciu, i ty także, moja Madziu?
— Czy nasz kochany tłumacz zechce nam zrozumiałym językiem wyłożyć to szczebiotanie naszych dzieci? — rzekł do swej żony Karol Dutertre.
— Jakto, Karolu, ty ich nie rozumiesz?
— Wcale ich nie rozumiem.
— Ani ty, mój ojcze — zapytała młoda matka starca.
— Zdawało mi się, żem z początku coś rozumiał, jak niedziela i ubranie — odpowiedział starzec z uśmiechem — ale później tak się to jakoś zawikłało, że zmuszony byłem wyrzec się zrozumienia... albo raczej odgadnięcia, o co im chodzi.
— A jednak mniej więcej było to właśnie toż samo; o! tylko matki i dziadkowie zdolni są zrozumieć małe dzieci. — zawołała Zofja triumfującym głosem. Następnie, zwracając się do dzieci, dodała — nieprawdaż, moje drogie dzieci, że mówiliście do dziadzi: „Dziś jest niedziela, bo mamy nasze ładne nowe sukienki?“
Magdalena, czuła blondynka, otworzyła swoje duże oczy i schyliła główkę na znak potwierdzenia.
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/733
Ta strona została skorygowana.