— Twój mąż!
— Uwięziony... powiadam ci... o! mój Boże! on!
— Ale za cóż... jakim sposobem?
— Potwór złośliwości... któregośmy uważali za naszego dobroczyńcę... Paskal...
— Paskal.
— Tak jest... wczoraj... nie śmiałam... nie powiedziałam ci wszystkiego... lecz...
— Pan Paskal? — powtórzyła Magdalena.
— Los nasz jest w ręku tego nielitościwego człowieka, i pragnie nas doprowadzić do nędzy, mój Boże! w cóż się obrócimy, my i nasze dzieci! i ojciec mego męża, ah! to jest okropne!
— Pan Paskal — dodała margrabina z głębokiem oburzeniem — nędznik! o! tak, wyczytałam to z jego twarzy, widziałam to z jego zuchwalstwa i podłości, człowiek ten musi być bez litości.
— Znasz go?
— Dzisiaj rano widziałam go u księcia. Ah! teraz żałuję, żem się dała unieść memu oburzeniu, i wzgardzie jaką ten człowiek we mnie obudzał. Czemużeś mi pierwej nie powiedziała? jest to nieszczęście... wielkie nieszczęście...
— Co mówisz!...
— Zresztą, mniejsza o to, stało się. Ale słuchaj, Zofjo, przyjaciółko moja, nie trać odwagi, nie przesadzaj twego nieszczęścia, opowiedz mi wszystko, a może być, że znajdziemy sposób odwrócenia zagrażającego wam ciosu.
— To być nie może. Magdaleno, wszystko czego od ciebie żądam w imieniu Karola, w imieniu moich dzieci... jest, ażebyś...
— Pozwól, ażebym ci przerwała. Dlaczego mówisz, że jest niepodobieństwem odwrócić grożące wam nieszczęście?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/861
Ta strona została skorygowana.