— Cóż takiego... mój przyjacielu? — zapytała żona omdlewającym głosem, nie ruszywszy się wcale i mając oczy ciągle wlepione w ogród...
— Pytasz mnie, co takiego? że mieliśmy przecież wyjść razem o godzinie drugiej?
— Dzisiaj jest zbyt gorąco.
— Słuchaj, Florencjo, ty żartujesz!
— Bynajmniej.
— Ależ zakupy, które mamy zrobić, są niezbędne; trzeba, żeby wyprawa mojej siostrzenicy już raz przecież była uzupełniona i byłaby nią już od tygodnia, gdyby nie twoja trudna do uwierzenia ociężałość.
— Ty masz bardzo dobry gust, mój przyjacielu, zajmij się sam temi sprawunkami; musiałabym biegać od sklepu do sklepu, wsiadać, wysiadać; na samą myśl o tem trwoga mnie przejmuje.
— Wierzaj mi, pani... to wstyd!
— Nie przeczę temu.
— Masz zaledwie lat siedemnaście... w tym wieku takie lenistwo... to rzecz potworna.
— Rozkoszna... chciałeś powiedzieć... Słuchaj... przed chwilą jeszcze....zanim przyszedłeś do mnie, jakiegoż zadowolenia doznawałam... patrząc... tam... i nic prawie nie widząc... słuchając szmeru tej kaskady... i nie zadając sobie nawet pracy, ażeby coś myśleć.
— I ty śmiesz przyznawać się do tego?
— Dlaczegóźby nie?
— Nie, nie, zdaje mi się, że niepodobieństwem było by znaleźć drugą istotę, której gnuśność dorównywała by twojej gnuśności.
— A jednak, ileż to razy mówiłeś mi o twoim kuzynie Michale, który, według ciebie, w niczem nie ustępuje mojemu lenistwu. Może dlatego nie przyszedł cię jeszcze odwiedzić od czasu naszego wesela...
— O! zapewne! oboje warci jesteście siebie, lecz nie wiem, czy twoja opieszałość nie przewyższa jeszcze je-
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/905
Ta strona została skorygowana.