— Nie dziw się pan tym pytaniom, jakie czynię, i jakie uczynić jeszcze zamierzam; lecz wyznać muszę, że nienawidzę wszelkiego łoskotu nad moją głową i złego towarzystwa; lecz ponieważ ta część miasta, równie jak cena i rozkład lokalu zdają się dogadzać memu życzeniu, chciałabym jeszcze wiedzieć, czy ten pan nie ma jakich zwyczajów hałaśliwych, i owych lekkomyślnych przyjaciółek, które byłoby mi nieprzyjemnie spotykać na schodach, wychodząc z domu lub wracając do siebie.
— On? — zawołał odźwierny z pewnym wyrzutem — pan Renaud miałby u siebie przyjmować takie kobiety, ah! pani.
I załamał dłonie.
Promyk radości i nadziei rozjaśnił na chwilę smutne rysy młodej kobiety, która dodała z nieznacznym uśmiechem:
— Daleką jestem od myśli czernienia obyczajów tego pana, i zdziwienie jakie w panu spowodowało moje zapytanie, uspakaja mnie w tej mierze.
— Pan Renaud, to człowiek tak porządny, jakich mało na świecie; codzień, czy to w niedzielę, czy w święto, wychodzi o wpół do czwartej lub o czwartej rano z domu, nie wraca prędzej jak po północy, i nie przyjmuje nigdy żadnych wizyt.
— Wierzę temu, musiałyby to być wizyty nadzwyczajnie ranne — rzekła młoda kobieta, zdając się być bardzo uderzoną temi wszystkiemi szczegółami — jakto? więc on codziennie wstaje tak rano?
— Tak jest, pani, zimą i latem, zawsze o jednej godzinie.
— Ależ — dodała młoda kobieta, jak gdyby nie mogła uwierzyć tym słowom — to chyba człowiek ten jest jakimś cudem pracowitości.
— Nie umiem tego pani powiedzieć; wiem tylko tyle, że to ranny ptaszek, jak kogut wiejski.
— Nie chciałabym być natrętną, mój panie — rzekła
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/956
Ta strona została skorygowana.