stem zlodowaciała, wzruszenie, zdziwienie, niedobrze mi jest, ale, może to jeszcze przejdzie.
— Gdzież pójdziemy, pani?
— Mało mnie to obchodzi, ale pójdźmy na nowy most, na wybrzeża.
I oboje wróciwszy się ulicą Delfiny, prowadzili ze sobą następującą rozmowę:
— Przedewszystkiem — rzekła młoda kobieta — powinnam panu wyjawić moje nazwisko, zapewne mało panu na tem zależy, lecz powinieneś pan wiedzieć, kim jestem, nazywam się Walentyna d’Infreville, jestem wdową.
— Wielki Boże! — zawołał mężczyzna w płaszczu, zatrzymując się jak skamieniały — pani!
— Jakto... Cóż to ma znaczyć?
— Pani... jesteś... pani d‘Infreville!
— Dlaczegóż to zdziwienie! Więc nazwisko moje nie jest panu obcem?
— Zresztą... — rzekł mężczyzna w płaszczu, — niema w tem nic dziwnego, że pani nie poznałem ani w Brazylji, ani tutaj, gdyż pierwszy raz, kiedym panią widział, będzie temu lat cztery, nie mogłem widzieć rysów pani, któreś rękoma zasłaniała, a potem to oburzenie, jakie wówczas czułem...
— Co pan mówi? przed czterema laty pan mnie już widziałeś? więc to jeszcze przed naszem spotkaniem w Brazylji?
— Tak jest, pani.
— Gdzie?
— Doprawdy... teraz nie śmiem pani tego przypominać.
— Jeszcze raz pytam, gdzie mnie pan widziałeś?
— U mojej żony.
— U pańskiej żony?
— U pani de Luceval!
— Co, więc pan jesteś?
Strona:PL Sue - Siedem grzechów głównych.djvu/985
Ta strona została skorygowana.