Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze; wreszcie, twoje sprawy mnie nie obchodzą, nie wszyscy, co mają interes do Czerwonego Jana, trąbią o tem... — A zwracając się do Gualezy, dodał: — Daję słowo, dobra z ciebie dziewczyna! jam cię uderzył, tyś mnie pchnęła nożyczkami, nic sprawiedliwszego; ale to ładnie, żeś tego szaleńca nie podszczuwała na mnie, kiedy mu ustąpiłem... Pójdziesz pić z nami! on płaci! A, mosanie, — rzekł znowu do nieznajomego, — gdybyśmy, zamiast pójść na wódkę, poszli co zjeść?
— Dobrze. Czy idziesz z nami, Gualezo? — rzekł nieznajomy.
— Byłam głodna; ale nie lubię patrzeć na bitwy, mdło mi się robi. Nie chcę już jeść...
— Zachce ci się, pod Białym Królikiem kuchnia wyśmienita.
I wszyscy troje w najlepszej zgodzie poszli do garkuchni.
W czasie walki nieznajomego z Szurynerem, węglarz kolosalnego wzrostu, ukryty w innej sieni, przypatrywał się niespokojnie kolejom bitwy. Bandyta i Gualeza już przestąpili próg garkuchni, a nieznajomy miał wchodzić, gdy węglarz zbliżył się i szepnął:
— Książę... błagam, miej się na ostrożności!...
Nieznajomy wzruszył ramionami i wszedł. Węglarz stanął pode drzwiami garkuchni, nadstawiał pilnie ucha i zaglądał niekiedy przez mały otwór, znajdujący się w grubej powłoce wapna i kredy, którą szyby tych jaskiń łotrowskich zawsze są zamalowane.