Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

fa, potem dodała głośno: — Co tam, Alfredzie, nie myśl o tym młokosie...
— Tak, zdobędę się na męstwo i rozsądek, — odpowiedział Alfred, — Długo był moim prześladowcą... ale teraz gardzę nim... Malarze — to zaraza w domu... to zepsucie!...
— Czy tu mieszkał jaki malarz?
— Niestety! — odpowiedział Pipelet, — mieszkał tu malarz Calbrion!
— Czy zajmował pokój, który teraz jest do najęcia?
— Nie, nie; ostatnio zajmował go godny chłopak, pan Germain; ale przed nim mieszkał tam Cabrion. Od czasu wypowadzenia się Cabriona o małom nie oszalał.
— Tak mocno po nim tęskniłeś?
— Ja tęskniłm po Cabrionie? wyobraź pan sobie, że dzierżawca domu, Czerwony Jan, zapłacił mu dwumiesięczne komorne, żeby go się tylko pozbyć. Co za niecnota! przeklęty człowiek! nie masz pan wyobrażenia, co z nami i z lokatorami wyrabiał! Wyprowadził się przecie. I myślisz pan, że na tem koniec? Zaraz zobaczysz! Nazajutrz o jedenastej w nocy, kiedy w najlepsze spałem, ktoś dzwoni, din! din! din! otworzyłem; wchodzi jakiś młokos i mówi: „Dobry wieczór ci! bądź łaskaw, daj mi pukiel swoich włosów dla Cabriona; to jego jedyna myśl, on tego koniecznie pragnie“. Pojmujesz pan? ode mnie, śmiertelnego swojego nieprzyjaciela, którego ten zbrodzień nieraz znieważył, bezczelnik żądał pukla włosów, żądał łaski, której niezawsze od kochanki można dostąpić!
— To jeszcze nic, — dodała odźwierna — ale od tego czasu, rano, wieczór, w nocy, ten niegodziwiec Cabrion nasyłał tu chmarę łotrów z żądaniem pukla włosów od Alfreda...
— I pan myślisz, żem ustąpił? — rzekł Pipelet, — nie, wprzód dałbym się zaprowadzić na rusztowanie. Po czterech miesiącach uporu z ich strony, a odporu z mojej, energja moja zwyciężyła zawziętość nędzników! Nakoniec żyję zamknięty sam w sobie i tak mi upływa życie.