Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

a on mi na to: „Ponieważ Morelowie są tak biedni, więc sprzedam im butelkę mojej wody za pół ceny“. Chociaż mnie wyleczył z reumatyzmu, powiadam i utrzymuję, że to żart nieprzyzwoity.
— A kabalarka byłaż litościwsza?
— Ona? gdzież znowu! tak samo jest skąpa, jak jej ulubiony pan Czerwony Janek.
— Doprawdy? kochają się? — spytał Rudolf.
— I jak jeszcze... na zabój!! Przecież i w jesieni może być tak gorąco, jak w lecie; nieprawda, kochanku?
Pipelet, zamiast odpowiedzi, melancholijnie kiwnął spiczastym kapeluszem. Pani Pipelet już nie tak szpetną zdawała się Rudolfowi.
— Czemże trudni się biedny Morel? — zapytał.
— Szlifuje fałszywe kamienie, a pracuje tak ciężko, że już go całego wykrzywiło; człowiek jest zawsze człowiekiem, nie może robić nad siły, a jeśli kto ma siedem dusz do wyżywienia, nie licząc siebie... Starsza córka pomaga mu cokolwiek, ma lat siedemnaście, a piękna jak dzień wiosenny; służy u starego kutwy, notarjusz Jakóba Ferrand.
— Jakób Ferrand? — zawołał Rudolf zdziwiony, — mieszkający przy ulicy Sentier?
— Ten sam. Sławny sknera, choć uczciwy i pobożny... codzień bywa w kościele. Ludwika, córka Morela, już półtora roku służy u niego. To dobre, jak baranek, a jak wół pracowite, bierze tylko osiemnaście franków na miesiąc...
— No, przecież i ojciec coś zarabia.
— Ten człowiek przez całe życie ani razu się nie upił; przez trzy miesiące chorował obłożnie, to go zniszczyło; żona, doglądając go w chorobie, sama zachorowała i teraz leży umierająca... Przez te trzy miesiące trzeba było żyć z dwunastu franków od Ludwiki, i z tego, co pożyczyli od staraj pani Buret. A jak pomyślę o ich poddaszu,