Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

miał włosy rude, a Pulidori był ciemnym brunetem. Mimo to, zapytał pana Pipelet:
— Czy dawno Bradamanti tu mieszka?
— Około roku, dobry lokator, płaci regularnie, wyleczył mnie z okropnego reumatyzmu. Ale ma jednę wadę: jest szyderca.
— Więc jest bardzo wesoły?
— Wcale nie wesoły; ma minę trupa... Ale chociaż nigdy nie śmieje się ustami, to śmieje się słowy; dla niego niema ani ojca, ani matki, ani niczego świętego, ze wszystkiego żartuje, nawet ze swojej wody, ze swojej własnej wody. Czasem te jego żarty nabawiają strachu, aż mrowie przechodzi. Jak rozmawia w mojej izdebce o dzikich kobietach, co chodzą prawie nagie... nie jestem baba, ale rumienię się po uszy.
— I pani Piplet pozwala na to?
— Anastazja przepada za dowcipnymi ludźmi, a pan Cezar jest dowcipny, i ona mu wszystko przebacza. Przyznam się panu, że Cabriona będę nienawidzieć do grobowej deski... a jednak wolałabym niegodziwe żarty, na które sobie pozwalał, niżeli te szyderstwa Bradamantiego, przy których szkaradnie wykrzywia usta, jak mój wuj, kiedy chrapał przy skonaniu.
Wzmianki o wiecznej ironji szarlatana stwierdzały pierwsze podejrzenia Rudolfa. Postanowiwszy w duchu wyjaśnić tę wątpliwość, poszedł za odźwiernym na czwarte piętro. Łatwo było poznać przyległe mieszkanie Rigoletty. Z pół tuzina amorków, zręcznie i lekko namalowanych, otaczało tarczę; ten trzymał naparstek, ów nożyczki, a na niebieskiem tle tarczy był napis: Rigoletta, szwaczka. To malowidło, samo przez się ładne, wydawało się jeszcze ładniejszem w zestawieniu z brudnemi schodami. Rudolf zapytał, wskazując na drzwi Rigoletty:
— To pewno robota Cabriona?
— Tak, panie. Gdyby nie prośby panny Rigoletty, od-