Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

— Z największą chęcią, lubo widzę, że opowiedziano więcej, niż jest w istocie. Zresztą Wasza Książęca Mość sam osądzi.
Rudolf podał rękę hrabinie i udał się z nią do innych salonów.
Nic bardziej czarodziejskiego, cudownego, jak ten ogród zimowy. Sala miała czterdzieści sążni długości, a trzydzieści szerokości. Z wierzchu błyszczał nad nią sufit szklany; drzewa pomarańczowe i kamelje zupełnie zakrywały ściany; od zieloności liści mocno odbijały złote pomarańczowe i purpurowe kwiaty kamelji. Wzdłuż ścieżek ozdobionych mozajką z muszelek, poustawiane były grupy drzew i roślin strefy gorącej. Niepodobna wyobrazić sobie, jaki efekt sprawiała ta żywa zieloność w porze zimowej i podczas balu. Do ogrodu wchodziło się przez długą galerję rzęsiście oświetloną, połyskującą od złota, zwierciadeł i kryształów.
Rudolf, widząc to arcydzieło, nie mógł się wstrzymać od okrzyku zdziwienia i rzekł do hrabiny:
— Istotnie, pani, nie myślałem, żeby takie cuda wykonać się dały.
W tej chwili hrabina Sara i markiza d‘Harville weszły przez galerję do zimowego ogrodu.
Niepodobna opisać czarującego wdzięku markizy d‘Harville; był to istny kwiat piękności; i nietyle w niej zachwycała regularność nadobnych rysów twarzy, ile wyraz całej fizjognomji, wyraz tkliwej dobroci. Rzadko się zdarza, żeby właśnie dobroć głównie znamionowała fizjognomję dwudziestoletniej kobiety, młodej, dowcipnej, wielbionej. Trudno wyrazić anielską piękność jej siwych oczu, ocienionych długiemi rzęsami. Purpurowe usta tak odbijały od tych oczu, jak jej słodkie i łagodne słowa od melancholijnego i miłego wejrzenia.
Piękność Sary Mac-Gregor, innego zupełnie rodzaju, podkreślała jeszcze wdzięki markizy d‘Harville. Sara miała lat trzydzieści pięć, a wyglądała zaledwie na trzy-