Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

Strzeż swego wachlarza, Klemencjo, bo on łamie na drzazgi wszystko, czego się tylko dotknie.
Książę de Lucenay należał do jednej z pierwszych rodzin Francji; młody był jeszcze i dosyć przystojny, ale tak się wiecznie kręcił, tak głośno śmiał się i krzyczał, tak dziwny był w obejściu, że lubo imię jego otwierało mu drzwi do najpierwszych domów, unikano go przecie, jak zapowietrzonego.
Księżna de Lucenay, jedna z najłagodniejszych kobiet w Paryżu, mimo że już przeszło trzydziestoletnia, dawała często powód do obmowy, ale przebaczano jej wszystkie usterki dlatego, że miała męża nieznośnego dziwaka. Skoro tylko zobaczył panią d‘Harville i Sarę, zdaleka już głosem krzykliwym zaczął wołać;
— A to co znowu?... Co widzę?... Jakto!... Najładniejsza na balu kobieta ukrywa się!... A to kto słyszał?... Trzebaż dopiero żebym ja, powracający z dalekich krajów, powstał na takie zgorszenie?
— Jakto, jużeś pan wrócił z Konstantynopola? — spytała pani d‘Harville.
— Już? Pani to mówisz, co niezawodnie moja żona myśli. Spieszże się z powrotem do przyjaciół, żeby cię tak przyjmowali! A! hrabina Mac-Gregor! — zawołał książę, zwracając się do Sary — muszę pani opowiedzieć najnieprzyzwoitszą historję. Niech pani sobie wyobrazi, że na wyspie Otahiti...
— Książę! — przerwała Sara ozięble.
— Jeżeli tak, mniejsza o to, nie powiem pani mojej historji. Aha! ha! — zawołał znowu, śmiejąc się głośno, — otóż pan Karol Robert.
Karol Robert, oglądając po drodze drzewa i kwiaty, coraz bardziej się zbliżał. Skoro spostrzegł panią d‘Harville, przybrał wyraz głębokiego smutku tak nagle, że odrazu można było poznać pozę; ale udawał tak dobrze, tak zdawał się nieszczęśliwy, że pani d‘Harville uwierzyła wszystkiemu, co Sara mówiła o jego rozpaczy.