Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

— Jak się pan miewasz? — krzykliwie zawołał książę de Lucenay, zatrzymując go — nie miałem przyjemności widzieć pana od wyjazdu z wód. Ale co panu jest? Zdajesz się mocno cierpiący?
Pan Karol Robert powlókł smutnem spojrzeniem po pani d‘Harville i odpowiedział głosem żałosnym:
— Istotnie! bardzo cierpię...
— Mój Boże! nie możesz się więc pan pozbyć swojej dychawicy? — zapytał de Lucenay z największą troskliwością.
Pytanie to było tak nieprzyzwoite i dziwaczne, że Karol Robert na chwilę osłupiał, potem zaczerwienił się i odpowiedział rozgniewany:
— Ponieważ zdrowie moje tak pana obchodzi, spodziewam się, że zechcesz jutro rano dowiedzieć się o nie?
— O, chętnie, kochany panie! — odpowiedział dumnie książę de Lucenay — przyślę niezawodnie.
Karol Robert lekko się skłonił i odszedł.
— Wybornie mi się udało, — zawołał de Lucenay ze śmiechem — hrabino, powiedz mi, czy on ma minę dychawiczną?
Sara, nic nie odpowiedziawszy, odwróciła się od niego.
Wszystko to błyskawicznie się odbyło.
Sara z trudnością powstrzymywała się od śmiechu.
Pani d‘Harville okropnie cierpiała, lękała się, że przyjdzie do pojedynku, a uniesiona litością, wstała szybko, wzięła Sarę pod rękę, dogoniła Karola Roberta i przechodząc szepnęła mu pocichu:
— „Jutro o pierwszej przyjdę“. Potem wyszła z hrabiną z zimowego ogrodu i wróciła do domu.