Rudolf odpowiedział z mimowolną niecierpliwością:
— Nie sprawia mi to przyjemności, ale niepodobna odmówić... Cóż robić? proszę powiedzieć posłowi, że może mi go przedstawić.
Pan de Saint-Remy był to piękny dwudziestopięcioletni mężczyzna o fizjognomji przyjemnej i dobrem ułożeniu. Kto go raz tylko widział, niełatwo go zapomniał, tak dalece różnił się hrabia od pospolitych elegantów. Zbytek w koniach i pojazdach posuwał do najwyższego stopnia; grał grubo, bezinteresownie i trzymał wielkie zakłady. Kobiety go uwielbiały; zaledwie można zliczyć jego zwycięstwa.
Rudolf pomówił z nim kilka słów z właściwą sobie uprzejmością i na tem się przedstawienie skończyło. Rudolf był wielkim fizjognomistą i przeczucia jego zwykle się sprawdzały; po krótkiej rozmowie z panem de Saint-Remy uczuł do niego mimowolną odrazę; mianowicie wzrok hrabiego mu się nie podobał.
Rozmyślając nad wypadkami tego wieczora, Rudolf wyszedł do zimowego ogrodu. Właśnie podano wieczerzę, salony prawie zupełnie opustoszały, w ogrodzie znalazł miejsce samotne. Usiadł za drzewem zupełnie ukryty i pogrążył się w dumaniach, gdy wtem usłyszał swoje imię, wymówione dobrze znamym głosom.
Sara siedziała z drugiej strony klombu i po angielsku rozmawiała z bratem. Tom był ubrany czarno; chociaż ledwie o parę lat starszy od Sary, włosy miał zupełnie siwe; patrzył ponuro, mówił tonem stanowczym; widać było, że toczy go albo wielka zgryzota, alko wielka nienawiść.
Rudolf z uwagą przysłuchiwał się ich rozmowie.
— Nakoniec rywalka, której się obawiam i która mogłaby stać na przeszkodzie, jutro będzie zgubiona...
— Mylisz się; Rudolf nigdy nie zajmował się markizą.
— Muszę ci wyjaśnić. Pewna jestem, że ta kobieta
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/152
Ta strona została skorygowana.