Nazajutrz zrana, markiz d‘Harville wolnym krokiem przechadzał się po sypialnym pokoju. Nie kładł się nawet, bo posłanie było nienaruszone.
Markiz d’Harville miał lat trzydzieści. Twarz jego, zwykle przyjemna i spokojna, teraz wydawała się bladą i zmęczoną. Nie zdjął był jeszcze wczorajszego odzienia; zrzucił tylko chustkę z szyi i rozpiął kamizelkę. Na rozdartej koszuli, widać w kilku miejscach krwawe plamy; rozczochane włosy spadały mu w nieładzie na pobladłe lica.
Na kominku nie paliło się, choć w pokoju było bardzo zimno. D’Harville poszedł do kominka, wziął leżący na nim rozpieczętowany bilecik i odczytał go znowu: „Jutro, o godzinie pierwszej żona twoja pójdzie na ulicę Temple, pod numer 17, na miłosną schadzkę. Bądź tam, a wszystkiego się dowiesz, szczęśliwy małżonku!“
W tej chwili wszedł kamerdyner.
— Czego chcesz? — zapytał markiz gwałtownie.
Kamerdyner, siwy starzec, nie odpowiadając, patrzył na nieład w pokoju, potem, spojrzawszy na markiza, zawołał:
— Krew na koszuli!... o Boże! co to było? Czemu pan nie zadzwonił, jak zawsze, kiedy się panu zdarzają...
— Idź precz!
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/156
Ta strona została skorygowana.
XXXIV.
BILECIK.