Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

— Ho! ho! — odpowiedział plenipotent dobrodusznie, — pozostaje jeszcze do życzenia żyć jak najdłużej... żeby córkę za mąż wydać i zostać dziadkiem...
— Przynieś mi dziesięć tysięcy franków w złocie, a gdyby mnie już nie było w domu, zostawisz u Józefa.
— Za godzinę pieniądze tu będą... Pan markiz nie ma mi nic więcej do polecenia?
— Nic.
Zaledwie Doublet wyszedł, d’Harville upadł na krzesło i, zakrywszy twarz rękoma, gorzko zapłakał. Pierwsze to były łzy od chwili, w której odebrał bilecik Sary.
— O! — mówił sam do siebie, — los okrutnie urągał się ze mnie, kiedy dał mi urodzić się bogatym... Cóż teraz wstawię w tę złotą ramę? moją hańbę, niesławę Klemencji? Niesławę, która może splamić imię mojej córki! Zerwał się z miejsca, oko mu pałało, ścisnął zęby konwulsyjnie i zawołał stłumionym głosem: — Krwi! krwi! Teraz pojmuję jej wstręt, rozumiem, czemu mnie widzieć nie chce... Przerażam ją. Ale czyż moja w tem wina? Czy podobna, aby mnie dlatego zdradzała! Nie powinna nienawidzieć mnie, ale litować się nade mną... I ja będę bez litości... zabiję ją i jego, bo ona mu zapewne wszystko wyznała...
Ta myśl podwoiła wściekłość markiza; czuł jednak, że nie należy okazywać takiego stanu duszy. Wrócił do sypialni z udanym spokojem, zastał tam Józefa.
— Czy moja żona już wstała?
— Nie wiem.
— Idź, dowiedz się.
Kamerdyner wyszedł.
D’Harville co spieszniej dobył ze szkatułki myśliwskiej proch, kule, wyjął z biurka parę krucic angielskich, nabił je i schował do kieszeni długiego rannego surduta.
Józef wrócił i oznajmił panu:
— Można wejść do pani markizy, już ubrana.
D’Harville wziął laskę i kapelusz; wyszedł na róg