— Teraz ty gadaj, Gualezo — rzekł Szuryner.
— Tak... twoi rodzice? — spytał Rudolf.
— Nie zmam ich; urodziłam się, jak to mówią, pod kapuścianym liściem.
— Gualezo, — zawołał Szuryner; — jesteśmy krewni, bo i ja nie wiem, skąd się wziąłem.
— A kto cię wychował? — przerwał Rudolf.
— Nie wiem... O ile pamiętam (miałam wtedy lat siedem), byłam przy starej babie jednookiej; nazywali ją Puhaczką; miała nos zakrzywiony jak hak, oko zielone okrągłe. Wieczorem sprzedawałam cukier owsiany, a w rzeczy samej żebrałam... Kiedym, wracając, nie przyniosłam najmniej dzesięciu sous, dostawałam szturchańce, zamiast wieczerzy.
— A pewna jesteś, że to nie twoja matka? — spytał Rudolf.
— Najpewniejsza, bo mi Puhaczka dość często wymawiała, żem sierota bez ojca i matki.
— I tak, — rzekł Szuryner, — zawsze byłaś bita?
— Zawsze dostawałam szklankę wody, kawałek suchego chleba i kładłam się na całą noc marznąć w stary siennik, w którym Puhaczka zrobiła dziurę, żebym weń mogła wleźć. Nazajutrz dostawałam takież śniadanie, jak wieczerzę i szłam za miasto do Montfaucon zbierać
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
III.
HISTORJA GUALEZY.