Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

— Idę z tą damą, co właśnie przyszła.
— A! to co innego. Bardzo proszę.
Usłyszawszy hałas, Karol Robert otworzył drzwi; Rudolf wszedł do niego i zaryglował za sobą w tej samej chwili, kiedy d’Harville dochodził na pierwsze piętro. Rudolf nie chciał, ażeby go d’HarvilIe widział i skrył się do mieszkania majora, który osłupiał na widok Rudolfa.
— Mój panie, co to znaczy?
— Ciszej! — szepnął Rudolf stłumionym głosem.
Stuk gwałtowny rozległ się na schodach, jakgdyby ciało upadające stoczyło się z kilku stopni.
— Nieszczęśliwy! — zabił ją! — krzyknął Rudolf.
— Zabił?... kogo? co się tu dzieje? — spytał Robert.
Nie odpowiadając mu, Rudolf uchylił nieco drzwi i zobaczył, jak mały Kulas, chromy syn Czerwonego Jana, zsunął się spiesznie ze schodów; chłopak miał w ręku ponsowy worczek z pieniędzmi, który Rudolf tylko co dał markizie. Kulas po chwili zniknął na dole. Rudolf nadstawił ucha i dosłyszał jeszcze lekkie kroki pani d’Harville i ciężkie stąpanie jej męża, który ją ciągle ścigał.
— Nareszcie mi pan powiedz, — odezwał się Karol Robert, — jakiem prawem?...
— Takiem prawem, że markiz d‘Haerville wie wszystko, że ścigał żonę aż do twoich drzwi i teraz jeszcze za nią goni... tam...
— Co za nieszczęście! — krzyknął Karol Robert, — ale dlaczegóż poszła na górę?
— To do pana nie należy; siedź pan tylko cicho.
Rudolf zszedł do odźwiernej.
— Aha! — rzekła do niego triumfująco, — sprawa się plącze; jakiś jegomość ściga kochankę majora, zapewne mąż.
— Kochana pani Pipelet, — rzekł Rudolf, — możesz mi wyświadczyć wielką usługę. (Przy tych sławach wsu-