Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

— Czemu nie kazałaś zrobić tego Klaudynie? Pewnie bardzo jesteś strudzona?
— O, wcale nie.
— Musi też kiedy ksiądz pleban zobaczyć te owoce, — rzekła pani Gorge. — Nie można sobie wyobrazić, jak je ładnie Marja ułożyła.
— Pewna jestem, że się ksiądz pleban ucieszy, — dodała Gualeza naiwnie; — od czerwonych jabłek i złotych gruszek mech tak dobrze odbija.
Pleban z uśmiechem rzekł do Marji:
— Jużem widział twoją mleczarnię; pozazdrościłaby jej najwybredniejsza gospodyni, w tych dniach obejrzę i twoje owoce. Ale słońce zaraz zajdzie, ledwie zdążysz odprowadzić mnie na plebanię i wrócić do domu przed nocą. Weź salopę i chodźmy. Albo wiesz co: zostań, bo bardzo zimno na dworze.
— A! książę plebanie! nie martw jej, proszę, — rzekła pani George, — ona tak się cieszy, że cię co wieczór odprowadza!
Księżę plebanie — dodała Marja nieśmiało, — pomyślę, że gniewasz się na mnie, jeżeli mi nie pozwolisz się odprowadzić.
— Ja, moje dziecię? więc bierz prędzej salopę.
Marja zarzuciła na ramiona salopę z kapturem i podała księdzu rękę.
— Dobrze przynajmniej, — rzekł pleban, — że droga pewna.
— Ale już bardzo późno, — wtrąciła pani George; — może chcesz, Marjo, żebym posłała z tobą kogo ze służby?
— Jeszczeby pomyśleli, że się boję, — odpowiedziała Marja z uśmiechem. — Dziękuję pani; wszak to tylko kwadrans drogi, wrócę, nim noc zapadnie.
Ksiądz wyszedł z folwarku, wsparty na Marji, która stosowała swój krok do wolnego i ciężkiego chodu starca.
W kilka minut potem weszli do wąwozu, w którym się ukrywali: Bakałarz, Puhaczka i Kulas.