Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

Kiedy pomyślę o tem, nie wiem dlaczego cię nie zabiję na miejscu, stara złodziejko!
I postąpił ku Puhaczce.
— Strzeż się! nie rób jej nic złego, — wrzasnął Kulas.
— Ja was oboje zaduszę, i ją i ciebie, przeklęte gadziny! — wolał bandyta rozjątrzony.
Kulas rzucił kamieniem na Bakałarza i trafił go w czoło. Zbójca zerwał się wściekły, jak wół raniony, postąpił kilka kroków maoślep, lecz zaraz upadł.
— Pograj z nami w ślepą babkę, — zawołała Puhaczka, zanosząc się ze śmiechu.
Kulas dzielił radość Puhaczki:
— Otwórz oczy, stary! krzywo chodzisz, zataczasz się... Czy niedowidzisz? wytrzyj okulary! Zbójca, nie mogąc pochwycić dziecka, zaryczał jak tygrys, więziony w klatce.
— Kaszlesz, staruszku, — rzekł znowu chłopiec. — Masz! doskonała lukrecja!... to ci pomoże...
I rzucił garść piasku w oczy. Ten deszcz ziarnisty większą był obelgą dla Bakałarza, niżeli uderzenie kamieniem; zsiniał, z niewymowną rozpaczą rozkrzyżował ręce i zawołał błagającym głosem:
— Mój Boże! mój Boże! Dajcie mi noża! noża! — krzyczał bandyta, — zabiję się, kiedy wszyscy mnie opuszczają. — I gryzł sobie ręce z rozpaczy.
— Noża chcesz, przecie masz w kieszeni wyborny nóż...
Bakałarz natychmiast zmienił rozmowę i rzekł pół głosem:
— Szuryner był dobry, nie okradł mnie, litował się nade mną.
— Bo dlaczego mi gadasz, żem ja cię okradła? — rzekła Puhaczka, wstrzymując się od śmiechu. — Pomyśl tylko: gdybym cię okradła, czybym została przy tobie? Okradłabym cię, gdybym mogła; ale jakem Pu-