Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

haczka, nie okradłam ciebie, bo kocham cię, zbóju, nawet z temi białemi oczyma! No, nie rób głupstw, nie gryź rąk.
— Myślałby kto, że gryzie orzechy! — rzekł Kulas.
— Ha! ha! malec dobrze mówi. No, uspokój się, mój Bakalarzu; niech się dziecko sobie śmieje, wszak to takie młode! Ale bądź sprawiedliwy. Kiedy ten jegomość w żałobie, co to podobny do grabarza, powiedział mi, że da tysiąc franków za porwanie dziewczyny z folwarku w Bouqueyel, wyznaj mi sam, czy nie przyszłam zaraz do ciebie, czy nie przyjęłam cię do spółki, choć mogłam sobie wybrać kogo innego, co lepiej od ciebie widzi?
— Któż zaręczy, że mi potem dasz, kiedy rzecz będzie zrobiona? — odpowiedział bandyta z niedowierzaniem. — Ja... ja na łasce... dziecka i kobiety, ja, który dawniej mógłbym ich jednym palcem zabić. I nie mogę zemścić się na człowieku, co mnie wtrącił w tę niedolę, — zawołał Bakałarz z coraz większą wściekłością. — Boję się śmierci... o tak, bardzo się boję, ale gdyby mi powiedziano, że mnie z nim razem rzucą w przepaść... chętnie zezwolę; bo zgryzłbym mu twarz, szyję, serce; zębamibym go rozszarpał!
— Otóż to aż miło; teraz cię kocham... Nie bój się, jeszcze dostaniemy tego niegodziwca Rudolfa i Szurynera nawet. Powiedziałam do jegomości w żałobie: Dawniej chciałeś nam zapłacić, żebymy coś zrobili Rudolfowi, jak skończymy z tą dziewczyną, czy nie będzie co i dla Rudolfa?
Może, — odpowiedział. Słyszysz, może! Nie bój się; powiadam ci, że Rudolf przyjdzie w nasze ręce.
— Czy tylko napewno? A ty mnie niezawodnie nie opuścisz, — rzekł bandyta do Puhaczki z pokorą i nieufnością razem; — gdybyś i ty mnie opuściła, cóżbym począł?
— Nie wiem. Może i opuszczę, jak będziesz taki dokuczliwy.