Na taką groźbę Bakałarz zadrżał, zbliżył się do Puhaczki i rzekł z bojaźnią:
— Wyznaję, niesłusznie cię posądziłem, niesłusznie chciałem bić Kulasa; przepraszam cię! czy słyszysz? I ciebie także. Kulasie, oboje was przpraszam.
— Na klęczkach przeproś Puhaczkę za to, żeś ją chciał bić, — zawołał Kulas.
— Oto już klęczę i przepraszam cię, Puhaczko i ciebie, Kulasie. Czy dość wam tego? Lecz mnie już teraz nie opuścicie? Mówcież! — zawołał przerażony milczeniem Puhaczki i Kulasa, którzy cieszyli się jego strachem. — Czyście już poszli?
— Jesteśmy, jesteśmy, nie bój się. Jabym cię miała opuścić? Nigdy. I muszę ci też powiedzieć, dlaczego cię nie opuszczę. Słuchaj! Zawsze lubiłam kogoś męczyć... zwierz, czy człowiek, wszystko mi jedno. Naprzód miałam dziecko, ale niedługo wytrzymało i za to siedziałam sześć lat w więzieniu; po wyjściu z więzienia Gualeza wpadła mi w ręce, ale uciekła. Teraz ty będziesz mi wszystkiem, rozumiesz? Już nie dziecko będę męczyć, ale takiego wilka, tygrysa, jak ty; to daleko lepiej.
— Stara furjo! — krzyknął Bakałarz, podnosząc się rozjątrzony. — śmierci! śmierci — krzyczał, załamując ręce.
— Zawsze jedno pleciesz, staruszku. Tybyś chciał chciał umrzeć? kłamiesz; daj temu pokój, żyj dla szczęścia twojej Puhaczki.
— Cicho, — rzekł Kulas, — ktoś idzie. Schowajmy się! To nie nasza dziewczyna!
W parę minut ukazała się rzeźwa i młoda wieśniaczka z koszykiem na głowie, a za nią duży brytan; minęła parów i udała się w stronę, w którą poszedł ksiądz z Gualezą.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/171
Ta strona została skorygowana.