Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/172

Ta strona została skorygowana.
XXXVIII.
PLEBANJA.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca gasły pomału za lasem i zamkiem Ecouen. Księżyc na nowiu błyszczał na lazurowem niebie. Głęboka cisza panowała wokoło. Proboszcz, stanąwszy na pagórku, napawał się pięknością wieczoru.
— Patrz, moje dziecię, — rzekł do Gualezy, — na ten obszar bez granic, w którym nie słychać najmniejszego głosu; mnie się zawsze zdaje, że cisza i nieskończoność dają nam prawie wyobrażenie wieczności. Czy nie uderza cię, tak jak mnie, ta cisza?
Gualeza nic nie odpowiedziała. Pleban obejrzał się zdziwiony. Marja płakała.
— Co ci to, drogie dziecię?
— Mój ojcze... jestem bardzo nieszczęśliwa!
— Ty? nieszczęśliwa? teraz?
— O! mój ojcze, sama nie wiem, co mi jest. I mnie także wzruszył ten wieczór, ścisnęło mi się serce i płakałam.
— Wiesz, że wkrótce zbliży się dzień, w którym pani George i pan Rudolf będą cię trzymali do chrztu i w obliczu Boga zobowiążą się zawsze się tobą opiekować.
— Rudolf! mój wybawca! — zawołała Marja. — Więc wszystko powiem, mój ojcze; boję się być niewdzięczną.