Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

pokoju; ona zasnęła, ja spać nie mogłam. Kiedym pomyślała, że ona śpi w jednym pokoju ze mną... ze mną, znalezioną w szynkowni, wśród złodziejów i zbrodniarzy, drżałam jak występna... strach mnie ogarniał.
— Biedna Marjo, czemuś ani tego dawniej nie powiedziała? Jabym cię był uspokoił. Ale kończ.
— Późno zasnęłam; Klara zbudziła mnie pocałunkiem. W dowód przyjaźni zwierzyła mi się ze swoich tajemnic, po skończeniu lat osiemnastu miała zaślubić syna dzierżawcy z Goussainville, którego bardzo kocha. Potem opowiedziała mi w kilku słowach swoje życie, proste, spokojne, szczęśliwe. „Teraz, Marjo, rzekła, znasz mnie jak siostrę; opowiedzże mi i ty swoje życie“. Myślałam, że umrę ze wstydu, zaczerwieniłam się, nie wiem sama, com mówiła. Klara nie przypuszczała, żebym ją mogła zwodzić. Zawiłość moich odpowiedzi kładła na karb smutku, jaki we mnie budzą bolesne wspomnienia, a ona wszystkiemu wierzyła. O, mój ojcze, co mnie to kosztowało, że tylko kłamstwem i fałszem mogłam odpowiadać!...
— Biedne dziecię, jakże nieludzcy byli ci, którzy cię strącili na drogę zguby i przez których może całe życie będziesz pokutować za pierwsze błędy!
— O! prawda! musieli być bardzo źli, — przerwała Marja z goryczą. — Moja hańba nigdy się nie umyje..
— Niestety! Marjo, cnota pogrążona na chwilę w kale, wiecznie zachowa niezmyte piętno! Nigdy, prawda, nie wydrzesz tej karty z twego życia, ale chociaż w niem zostają ci tylko łzy, zgryzota i pokuta, w niebiosach znajdziesz przebaczenie i szczęśliwą wieczność.
W tej chwili wieśniaczka, o której mówiliśmy, dognała ich i rzekła do plebana:
— Z przeproszeniem księdza dobrodzieja, pani George kazała mi zanieść ten koszyk owoców do plebanji, a potem odprowadzić panienkę, bo już późno. Wzięłam z sobą i Turka — dodała, głaszcząc ogromnego brytana