Rene, najmłodszy — z parobków, wybiegł.
— Pierwszy raz dziś pani George i panna Marja nie zaszły do nas, gdy jesteśmy przy wieczerzy, — rzekł znowu stary Chatelain.
— Pani George poszła do pokoju Marji, bo panna, wróciwszy z plebanji, zasłabła, — odpowiedziała Klaudyna, ta sama wieśniaczka, która odprowadziła Marję do domu.
— Czy bardzo słaba nasza panienka? — zapytał Chatelain.
— Nie, nie, Bogu dzięki! pani George powiedziała, że to nic, bo inaczej posłałaby do Paryża po pana Dawida, tego czarnego doktora. Szczególna jednak rzecz: murzyn i doktór. Biały doktór — to co innego.
— Czyż to już raz nie wyleczył Marji?
— Wyleczył; ale zawsze straszna rzecz, doktór murzyn.
— Czy nie wyleczył starej Hanny, która od trzech lat nie wstawała z łóżka?
— Wyleczył ale to zawsze murzyn, cały czarny.
— A jakiego koloru jest mleko od czarnej krowy?
— Naturalnie, że białe, jak śnieg białe. Przecież wszystko jedno, czy krowa czarna, graniasta, czy biała.
— Jeżeli wszystko jedno, dlaczegóż czarny doktór ma być gorszy od białego?
— Tak, — odpowiedziała Klaudyna po chwili namysłu.
— Zimno na dworze, aż kamienie pękają, — rzekł Rene, wchodząc.
— Któż tam dzwonił?
— Biedny jakiś człowiek, ślepiec i chłopczyk, co go prowadzi.
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/180
Ta strona została skorygowana.