— I czego chce ten ślepy? — zapytał stary Chatelain.
— Biedny człowiek idzie z synem do Louvres; zabłądzili, a że noc zimna, proszą o nocleg.
— Pani George nigdy nie odmawia biednym przytułku; zapewne pozwoli przenocować i tym biedakom. Przyprowadź ich, Rene. A ty, Klaudyno, przysuń stołki do ognia; niech się trochę ogrzeją przed jedzeniem, na dworze zimno.
Znowu dało się słyszeć szczekanie psów, które Rene na próżno odganiał.
Nagle drzwi się otworzyły. Bakałarz z Kulasem wpadli, jakby unikali pogoni.
— Pilnujcie waszych psów! — krzyczał Bakałarz przestraszony; — o mało mnie nie pogryzły.
— Mnie wyrwały kawał bluzy, — dodał Kulas blady ze strachu.
— Nie gniewaj się, staruszku, — rzekł Rene zamykając drzwi. — Nie wiem co się stało, bo nigdy psy nasze nie były take złe, pewno tak od zimna. Głupie zwierzęta; może myślą, że kiedy ukąszą, to im będzie cieplej.
— O! ten także! — wołał Chatelain, wstrzymując Lizandra, który groźnie warcząc, chciał się rzucić na nowoprzybyłych. Że drugie szczekają, to i on za niemi. Leżeć mi zaraz, stary głupcze, leżeć!
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/181
Ta strona została skorygowana.
XLI.
GOŚCINNOŚĆ.