Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Bandyta potrzebował stockiej odwagi, żeby ukryć cierpienie, bo Kulas do uderzenia go nogą w ranę wybierał te właśnie chwile, kiedy Bakałarz pił, albo mówił.
Stary Chatelain odezwał się.
— W smutnym jesteś stanie, dobry człowiecze, ale przynajmniej masz pociechę z takiego syna.
— Tak, los mój byłby okropny, gdyby nie przywiązanie kochanego dziecka. — Tu Bakałarz nie mógł wytrzymać i krzyknął z boleści. Chłopiec ugodził go tym razem w samą ranę, ból był nie do zniesienia.
— Cóż ci to, kochany ojcze — zawołał Kulas żałośnie, wstał i rzucił się na szyję Bakałarzowi.
— Cóż ci to, staruszku? — rzekł ojciec Chatelain.
— To nic, odpowiedział Bakałarz, odzyskawszy zwykłą zimną krew. — Jestem ślusarzem, niedawno przy robocie upuściłem rozpalone żelazo i tak sobie niem oparzyłem nogę, że rana dotychczas nie chce się zagoić.
— Biedny tatulo! — rzekł Kulas — wolałbym ja chorować, byle on był zdrów.
Kobiety patrzyły na Kulasa z rozczuleniem.
— Szkoda, — rzekł Chatelain, — żeś tu nie przyszedł przed trzema tygodniami. Był wtedy u nas doktór, z Paryża, co wybornie leczy na nogi. Kobieta jedna już od trzech lat chodzić nie mogła, doktór dał jej balsamu do przyłożenia na ranę, a teraz biega jak sarna i lada dzień wybiera się na piechotę do Paryża, na Wdowią Aleję, podziękować swemu dobroczyńcy. Ale co ci to? czy znowu obraziłeś ranę?
Na twarzy Bakałarza zoranej szwami, umyślnie zeszpeconej, nie można było dojrzeć bladości. A on zbladł jednak... zbladł okropnie na wspomnienie o domu Rudolfa, o doktorze Dawida.
Chatelain nie dostrzegł bladości Bakałarza i dodał:
— A nawet jak od nas pójdziesz, damy ci adres tego murzyna, bo ten doktór jest murzynem. Tymczasem wypijmy za jego zdrowie.