Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

— Dziękuję, nie chce mi się pić, — odpowiedział Bakałarz ponuro.
— Wypij, kochany ojcze! wypij, to ci nie zaszkodzi, a nawet pomoże na żołądek — rzekł Kulas, dając mu szklankę w rękę.
— Nie, nie, już nie będę pił.
— To nie jabłecznik, mój kochany, ale stare wino, — rzekł znowu Chatelain. — Niekażdy pije takie wino, Oho! nie wszędzie tak, jak u nas.
— Nasz pan, alboż on taki jak inni? on ma sposób zbogacenia się, który tylko jemu jest właściwy.
— Jakto? — zapytał Bakałarz, chcąc rozmową rozpędzić czarne myśli, co go trapiły.
Stary Chatelain poprawił się na stołku oparł ręce na stole i tak zaczął:
— Wystaw sobie, że pewnego razu pan nasz powiedział do siebie: „Jestem wprawdzie bogaty; ale ponieważ choć mam za co, nie mogę w ciągu jednego dnia zjeść dwóch obiadów, gdybym też dał obiad tym, którzy nie mają co jeść, albo nie mają jeść do syta? Dobrze! spróbuję tak zrobić“. I wziął się zaraz od dzieła. Kupił ten oto folwark, wtedy bardzo mały, oddał go pod zarząd kobiecie równie szanownej, jak nieszczęśliwej... bo pan nasz zawsze tak wybiera i powiedział jej: „Ten dom będzie otwarty dla dobrych, zamknięty dla złych; wypędzaj, z niego leniwych i próżniaków, ale ludziom pracowitym dawaj jałmużnę w robocie; taka jałmużna nie poniża obdarowanego, a dającemu przynosi korzyść“. Tak mówił, ale nietylko mówił, lecz i zrobił.
— Tak, tak, — odpowiedział bandyta zamyślony. — A kalece, jak naprzykład ja, czy daliby tu na resztę życia przytułek, gdzie w kąciku i kawałek chleba? O, gdyby to być mogło! do ostatniego tchnienia modliłbym się za waszego pana. — I mówił szczerze. Nie żałował wprawdzie przeszłych zbrodni; lecz zazdrościł spokojnego błogiego