Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

bytu wyieśniakom, pomyślawszy, jaką mu przyszłość gotuje Puhaczka.
Chatelain spojrzał na niego zdziwiony i rzekł:
— Ależ, mój kochany, nie myślałem żebyś był w zupełnej nędzy.
— Jednakże tak jest, niestety!... Oślepłem przypadkiem przy robocie; teraz idę do Louvres prosić o wspomożenie dalekiego krewnego, ale wiadomo jacy ludzie bywają samolubni, nieużyci.
— Na nieszczęście, widzisz, folwark to nie szpital. Kalekom pozwalają przebyć tylko jednę dobę, potem dają im jałmużnę na drogę i odsyłają z Bogiem.
— Tak więc niema nadziei, żeby Wasz pan zajął się moim smutnym losem? — spytał bandyta z żałosnem westchnieniem.
— Ja tylko mówię jak się zwyczajnie dzieje; ale nasz pan taki dobry, tak litościwy, że wszystkiego po nim spodziewać się można.
— Tak myślicie? — zawołał Bakałarz — możeby mi pozwolił żyć tu w kącie? Mne niewiele potrzeba...
— Jeżeli ci pozwolą zostać, to pewno nie w kącie; ale tak będą się z tobą obchodzić, jak z nami wszystkimi. I dla twego syna znajdzie się stosowna robota. Ale żeby się to zrobiło, trzebaby o tem jutro pomówić z naszą matką.
— Z kim?
— Tak nazywamy naszą panią.
— O! będę jej prosił, będę ją błagał! — zawołał radośnie Bakałarz, myśląc że już wyswobodził się ze szponów Puhaczki.
Ale ta nadzieja nie spodobała się Kulasowi; on nie miał ochoty korzystać z ofiar starego rolnika, nie chciał rość w dobrem pod okiem szanownego plebana; nie czuł w sobie skłonności do wiejskiego życia.
— O, tak — powtarzał Bakałarz, — poproszę waszej matki, pewno się nade mną ulituje i...
W tej chwili Kulas kopnął go w samą ranę. Ból przer-