wał mowę zbójcy i dopiero po chwili dozwolił mu powtórzyć:
— Spodziewam się, że się nademną zlituje.
— Biedny ojcze! — rzekł Kulas — ależ zapominasz o naszej dobrej ciotce, która cię jednak tak kocha!... Dobra ciocia Puhaczka nie opuści cię napewno. Gotowaby rychlej tu przyjść po ciebie z naszym krewnym Barbillonem.
— Ta pani jest twoją krewną? — zapytał Chatelain Bakałarza, nieco zdziwiony dziwacznem nazwiskiem tej ciotki.
— Tak... moja krewna... — odpowiedział z ponurym smutkiem.
— Czy do niej idziesz do Louvres? — spytał znowu rolnik.
— Tak, ale myślę, że mój syn się myli, za wiele się od niej spodziewa.
— O, ja się nie mylę, to taka dobra ciocia... Wszak ona przysłała ci wody do wymywania rany, ona mię nauczyła obchodzić się z raną; ona kazała mi dogadzać ci we wszystkiem.
— Dobrze, dobrze, — przerwał Bakałarz, — ale mimo to będę prosił jutro tutejszej pani, żeby się wstawiła za mną do właściciela folwarku.
— Jam ci obiecał i zaraz powiem, — rzekł Chatelain. — Nasz pan umyśliwszy dawać jałmużnę w robocie, powiedział sobie: już są zakłady dla ulepszenia koni, bydła, gospodarstwa i innych rzeczy, byłby też czas zrobić co podobnego dla polepszenia ludzi. Dobrzy ludzie potrzebniejsi są od dobrego bydła.
— Słyszałem dawniej — rzekł jeden z wieśniaków — o jakimś folwarku, na którym młodych złodziei, niezupełnie jeszcze zepsutych, uczą rolnictwa i utrzymują w wygodzie i dostatku?
— Prawda, moje dzieci. Pięknie to jest złych poprawiać, ale nie trzeba też zapominać o dobrych. Na ten fol-
Strona:PL Sue - Tajemnice Paryża.djvu/186
Ta strona została skorygowana.